[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak przynajmniej czytałem zich pierwszego wejrzenia, a rzadko wrażenie pierwsze omyli.Wystaw sobie zdziwienie moje na widok tych kobiet, tu, gdziem się nicpodobnego zobaczyć nie spodziewał, tu, gdzie się one zdawały zupełnie nie wmiejscu, fantastycznem jakiemś zjawiskiem.Postawa, strój, wszystko donajdrobniejszych szczegółów, zdradzało w nich istoty z innego świata,pochodzenie z innej strefy.Wyobraź sobie dwie palmy na poleskiem błocie.—Tak mi się wydały te dwie kobiety u Pana Koniuszego.Wszedłem i osłupiałemprawie na progu, alem się rychło opamiętał, gdy dziad już mnie prezentowaćpoczął:— Mój wnuk, Jerzy Sumin — Pani Lacka, Panna Irena Z.To powiedziawszy, z pośpiechem i przymusem, niemal z gniewem rzucił mniew progu i poszedł coś szeptać Pannie Irenie.Nie potrzebuję dodawać, że kobieta w amazonce była Panną Ireną, druga PaniąLacką.Z Panną Ireną, jak uważałem, Koniuszy był w najpoufalszychstosunkach.Mieliśmy czas ja i one zmierzyć się oczyma i wzajemnie powiedzieć sobie tonieme powitanie, które często o całych przyszłych stosunkach stanowi.Zły,skłopotany, i samem położeniem mojem, bliską nie wiedzieć dokąd podróżą,przywiedziony do jakiejś rozpaczy, wpadłem w humor dziwny; stałem sięzjadliwym, szyderskim, pogardliwym prawie, i lekce wszystko, począwszy odgospodarza domu, ważącym; przez każdy wyraz mój, musiała się, jak późniejpostrzegłem, przebijać męczarnia wewnętrzna i cierpienie.Zaledwie pozdrowiwszy kobiety, które mi na powitanie odpowiedziały jednaobojętnie, druga ciekawie a dumnie, usiadłem a raczej rzuciłem się na fotelstary, stojący w oknie na ogród wychodzącem, sparłem się na ręku i począłempatrzeć na stare świerki czarne, i bezlistne grube lip gałęzie.Dwie Panie z początku poglądały na mnie jak na dzikie zwierzę; widoczniepojąć nie mogły, równie jak ja, co tu cywilizowaną powierzchowność mającestworzenie w głębokiem Polesiu robić może.Dziad zakłopotany nie pojmujęczem, chodził od jednej do drugiej, ale ze szczególnem wejrzeniem, ojcowskiemprawie jeśli nie macierzyńskiem, z troskliwością niewymowną krzątał się okołoPanny Ireny.Przysuwał i odsuwał jej krzesło, podawał sam wodę, wpatrywał sięw nią, jak prości ludzie mówią: gdyby w obraz cudowny.Na kilka minut przerwała się rozmowa prawie zupełnie, i gdy Koniuszy z temiPaniami poufale szeptał, one między sobą coś po cichu mówiły, a ja pogardliwiemilczałem, nie myśląc się do nich zbliżać wcale.Wyznam jednak, że i dziwniepiękna twarz Panny Ireny, i jej bytność u dziada, i niepospolitapowierzchowność, silnie ciekawość moją podbudzały.Chciałem konieczniebliżej ją poznać, ale na wpół przez dumę, wpół przez nieśmiałość pierwszymoże raz mnie napadającą, zbliżyć się wahałem.Nareszcie Panna Irena wstała z krzesła, i wziąwszy ze stołu rzucony bukiecikjesiennych kwiatków w którym przemagały szafirowe osty, zwane u nasmikołajkami, poczęła się bawiąc nim, przechadzać wzdłuż pokoju.Ruchy i chódbyły królewskie; śledziłem je chciwemi oczyma.Pani Lacka, ze spuszczonągłową i założonemi na piersiach rękoma, wpatrywała się w komin, zdając sięodpoczywać po znużeniu.Koniuszy oczyma chodził za Ireną, a niekiedyobdarzał i mnie wejrzeniem niespokojnem.Najprozaiczniej i najpospoliciej w świecie poczęła się nareszcie rozmowamiędzy nami.Irena, jakby długo szukała do niej wątku i początku, zatrzymała się naprzeciwmojego krzesła i spytała obojętnie:— Pan dawno z Warszawy?Koniuszy, jakby nie chciał mi pozwolić, żebym usta otworzył, pośpieszył sięodpowiedzieć za mnie.Ja ruszyłem tylko głową w sposób potakujący.— I długo zabawić tu myśli?— Jutro wyjeżdżam, odpowiedziałem cicho.— Tak prędko znudziło Pana nasze Polesie!Uśmiechnąłem się gorzko spoglądając na Pana Koniuszego, i odparłem:— Nie miałem czasu go poznać.— Ani ciekawości?Na tej by mi może nie zbywało, ale inne okoliczności nie dozwalały nawetpomyśleć o tem.— Jak to? spytała najnaturalniej w świecie.Pan byś mizerne interessa życiamaterjalnego, tę brudną kuchnię, kładł wyżej wielkich obowiązków iprzyjemności męzkiego zawodu? Pan byś, uganiając się za marną sprawą, zaczemś błahem, co pospolicie zowią interessem, poświęcał mu poznanie kraju,ludzi, zawsze wysoko nauczające i zajmujące zdaje mi się?To pytanie a brule pourpoint od kobiety zupełnie nieznajomej, niezmiernie mniezadziwiło.Była to jakby próba, co na nie odpowiem, jakby zasadzka dlazbadania, kto jestem.Pojmujesz łatwo, że bardzo wielu lwów warszawskich namojem miejscu albo by nie zrozumieli, lub odpowiedzieli półsłowem, czemśoklepanem i zwyczajnem, żeby sprowadzić rozmowę z wysokości na jakiej odrazu stawała.Ja w tej chwili położeniem mojem wyegzaltowany, a jej słowywzniesiony nagle tak wysoko, odpowiedziałem z niejakiem zdumieniem,mierząc ją ciekawemi oczyma:— Ludzie i świat, Pani, wszyscy i wszędzie są jedni, a te łachmany, które zowiąich strojem, obyczaje, nałogi, miejscowy koloryt, — cóż to, jeśli nie znikomabardzo forma, która różni na oko, a pokrywa jednostajną wszędzie naturę?Jeślim czego nie poznał, spróbuję odgadnąć.Spojrzałem na Koniuszego, który pobladł, potarł włosy silnie udając że jepoprawia, chrząknął, wstał i zbliżył się kołując do Ireny.Ona ciągle stałanaprzeciw mnie, bawiąc się kwiatkami.Ja siedziałem z miną obojętną, rozparty.Te kilka wyrazów jednak były akordemdwóch muzycznych narzędzi, które probują czy jednakowo są strojne.Spojrzeliśmy na siebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl