[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To jedyny sposób.- Myślisz.no, może.ale nie dzisiaj.Jestem taka zmęczona, taka słaba, no i muszępójść do lecznicy, zająć się chorymi.Ole nie wspomniał, że w szpitaliku pojawili się jeszcze dwaj pacjenci, z czułościątylko pchnął Marię z powrotem na ławę w izbie.Siedziała podparta poduszkami niczym królowa i ostrożnie sięgała do czterech talerzyze smakołykami, które panny służące wystawiły, żeby ją wzmocnić.Suszone owoce.Ciastka na miodzie.Kulki ze szpiku obtaczane w opiekanym ziarnie.I kilka kawałków słodkiego brązowego sera z krowiego mleka.- Może.może pójdziesz ze mną, Ole? Ja się trochę boję.że znów tam uwięznę.- Nic ci nie grozi.To deszcz uniemożliwia wejście na górę.Dzisiaj skały jużwyschły, zobacz, słońce świeci tak mocno jak nigdy przedtem.I wszyscy wiedzą, że takaburza zdarza się nie częściej niż raz na dwa lata. - A jednak się boję.Ale oczywiście, jeśli nie pokonam własnego tchórzostwa, tomogę się pożegnać z kąpielami z Sunnivą.Będzie jej przykro.- Z całą pewnością.Musisz tam wrócić, gdy tylko będziesz miała siłę.Myślę, że niepożałujesz - dodał Ole z naciskiem.- Daj mi tylko znać, kiedy się wybierasz, a przyjdę pociebie przed wieczorem, gdyby coś się miało stać.- Dziękuję, przyjacielu, ale to nie będzie konieczne.Wiem przecież, że wspinaczkanie jest wcale trudna, kiedy skała jest sucha.I muszę przyznać, że chciałabym zobaczyć, jakwygląda zakole rzeki po zalaniu.Tak bardzo lubiłam to miejsce.Przymknęła oczy.Ole na pożegnanie delikatnie pogładził ją po policzku.Na pewno pójdzie nad rzekę już jutro.Ole chętnie oddałby własne życie, byle ci dwoje porozmawiali ze sobą i znów sięzeszli.Zajrzał do kuchni, gdzie domowe dziewczyny przygotowywały podwieczorek.Znalazły się w nim jarzyny i mięso, kwaśne mleko do picia.Wystawiono także trochęmasła i chleba.Jedzenie na plebanii było dobre, żniwiarze bili się wprost o pracę u pastora.Płacono tak samo marnie jak na innych dworach, widać wielebny Mogens nie za wiele miałszylingów.Za to jedzeniem, które otrzymywał za swe duszpasterskie posługi, chętnie dzieliłsię z innymi.W większości zagród karmiono żniwiarzy owsianką na wodzie i solonymi śledziamialbo nędzną chudą polewką z ryb.Ole poczęstował się smakołykami, zdążył już dobrze zaprzyjaznić się z kuchnią.Dziewczyny chichotały, słuchając jego komplementów, rubasznych niekiedy dowcipów iwielu zabawnych historii, jakie usłyszał w swym długim życiu.Był człowiekiem, który potrafił dogadać się z każdym, kto gotów był przyjąć go zotwartym sercem.I nie dbał o tych, którzy nie chcieli go widzieć w swoich progach.Maria szła wolno, gdy pod wieczór następnego dnia wymknęła się nad rzekę.Wyjątkowo cieszyła się, że czeka ją długa droga.Potrzebowała czasu, by się przygotować.Wcale niełatwo było zapomnieć o strasznych godzinach spędzonych przy skalnejścianie.Plecy wciąż ją bolały w miejscach, w które uderzała woda i drobne gałązki smagająceskórę.Dłonie także miała obolałe, chociaż maść jej własnego przepisu z fenkułu, pietruszki,krwawnika, rojnika murowego i wzmacniającego żywokostu sprawiła, że rany już sięzamknęły.Nowa skóra pokryła miejsca po paskudnych pęcherzach. Ale jakie znaczenie miały rany, skoro i tak te ręce ją ocaliły?Nie bardzo potrafiła sobie wyobrazić, w jaki sposób właściwie została uratowana.Oletwierdził, że dokonał bohaterskiego czynu wyłącznie z pomocą Sunnivy.Ale przecieżpotrzeba nadludzkiego wysiłku, żeby spuścić się w dół do rzeki, a potem wyciągnąć jeszczeze sobą bezwładne ciało.Trzeba będzie spytać go jeszcze raz, chyba że już wyjedzie z wioski.Ole nie zawszeprzejmował się zasadami grzeczności, ruszał w drogę bez słowa, nie uprzedzając przyjaciół iznajomych.Nieobliczalny jak morski wiatr.Lecz można mu zaufać jak latarni morskiej podczas sztormu.Maria szła teraz szybciej, słońce już zachodziło.Miała nadzieję, że gdy dojdzie dozakola rzeki, ostatnie jego promienie przeświecać będą między drzewami.Lubiła się teżkąpać w półmroku, często przychodziła tu nocą, szukać spokoju, oczyścić ciało i duszę.W wieczornej godzinie rzeka przybierała niebieskawy odcień, drzewa jakby schylałysię nad wodą, tuliły do siebie, budując wokół niej ścianę.Lubiła to, czuła się osłonięta.Ale trochę to było też straszne, tajemnicze, zwłaszcza gdy księżyc świecił dostateczniemocno, by odbijać się w wodzie.Nic dziwnego, że dorośli ludzie z całą powagą twierdzili, żewidzieli wodnika!Powietrze wciąż było ciepłe, choć ustąpił już upał południa.Schodzenie poszło jejlepiej, niż się spodziewała.Posuwała się ostrożnie, krok za krokiem, a ostatni odcinekstromizny pokonała na czworakach.Spuszczanie się w dół pionowej ściany odbywało się samo z siebie, doświadczonedłonie i stopy wiedziały, gdzie da się znalezć punkt oparcia.Od suchej skały biło dawne znajome ciepło.Była już na dole.Mój Boże, to ona!Jak cudownie tutaj! Ale coś się zmieniło.Po obu stronach wody leżały połamanegałązki, piasek w maleńkiej zatoczce ułożył się w nowy wzór.Miejscami pokrył gozielonkawy szlam, naniesiony przez rzekę.Ale lśniąca woda płynęła leniwie, może tylko naśrodku prąd był nieco silniejszy.Maria wyciągnęła ręce do góry, z rozkoszą poczułanaprężające się mięśnie. Piękniejsza, piękniejsza niż kiedykolwiek! Stoi przede mną pogańska bogini, to Freyja"we własnej osobie!Przy końcu głębi, tam gdzie wcześniej była tama ze zwalonych drzew, szlamu ikamieni, nurt przebił nową drogę, dlatego woda w zatoce opadła blisko o pół metra.Mariaucieszyła się z tego, prawdopodobnie dosięgnie dna nawet na środku głębi.Czy będzie miała odwagę?Ona.ona się rozbiera [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl