[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedział jednak, że to kolejny sen,kolejny koszmar, którego zadaniem jest mamić go, żenadszedł kres jego męczarni.Miał już takie sny i należałydo najgorszych.Ze wszystkich pokus najokrutniejszą byłabowiem nadzieja.Nie otworzył więc oczu i nie odpowiedział na głos,który łagodnie zawołał go po imieniu.Spadły z niegopęta.Max czuł, jak się ześlizgują, podczas gdy głos nieprzestawał do niego szeptać.Czyjeś szorstkie dłoniechwyciły jego ręce.Dotyk był ciepły i rzeczywisty ludzki.Głos natomiast był tak spokojny i zdecydowany,że w końcu Max otworzył oczy i zaryzykował spojrzeniena tę najbardziej natarczywą ze zjaw.Był to William Cooper.Twarz agenta znajdowała się dosłownie centymetryod jego twarzy.Blada skóra, nierówne, okaleczone rysy ikępki szaroblond włosów wystające spod czarnejczapeczki.Agent poklepał go po ręce. Słyszysz mnie?  wyszeptał. Pora wstawać.Max jednak nie mógł  tak był zmęczony, przerażonyi załamany.Kiedy wreszcie zebrał siły, by skinąć głową  awłaściwie poruszyć nią ledwo dostrzegalnie  niebieskieoczy agenta zalśniły. Dobrze  szepnął Cooper. Leż spokojnie i pozwól mi się wszystkim zająć.Mam zamiar cię stąd wydostać.Podniósł Maksa, który poczuł się jak małe dziecko znajwcześniejszych wspomnień dzieciństwa.Agentprzerzucił go sobie przez ramię i sięgnął po latarnię.Wprawym ręku trzymał swój straszny kris oraz coś, coprzypominało kompas.Zwinnie wykradł się z celi do rozciągającego się zanią labiryntu korytarzy.Jego ruchy były czujne, alezdecydowane, jak ruchy pantery.Poruszali się szybko i bezszelestnie, co dla Cooperabyło najważniejsze.Od czasu do czasu zatrzymywał się,zdejmował Maksa z ramion, opierał go o kamienną ścianęi studiował coś na płaskim urządzeniu w kształcie dysku,które trzymał w ręku.Pozwalał sączyć się z lampy tylkominimalnej ilości światła  wystarczył mu nikły blaskpadający na ziemię tuż przed nim.Zaczęli wreszcie kierować się ku górze, kiedy dobiegłich przenikliwy, żałosny krzyk.Cooper zatrzymał sięnatychmiast i zasłonił latarnię.Czekali wnieprzeniknionych ciemnościach.Max zaparł się o zimnąścianę.Poczuł znajome krzepiące klepnięcie w ramię  toCooper dał znak, że oddala się na zwiady.Po kilku minutach Max usłyszał kroki.Pomyślał, żeto wraca agent.Rozległo się ciche stuknięcie  coś uderzyło wniewidoczną stojącą na ziemi latarnię.Skrobnęły po niejczyjeś gorliwe palce, przewróciły ją i szarpnięciemprzesunęło zasuwkę.W ciemność wdarło się jasne światło.Coś rzuciło się w tył, wydało przenikliwy krzyk,chwyciło latarnię i z wściekłością cisnęło nią o kamienie.Szkło pękło i na ziemi zatańczyły biało-żółte płomienie.Oczy stworzenia zalśniły w świetle latami,rozszerzone i nieruchome.Wyrazny był szeroki nos i ustao cienkich wargach ubrudzonych krwią, podobnie jakostre pazury.Stwór wyglądał tak, jakby spędził całe życie,drapiąc pazurami w gołą ścianę w poszukiwaniu jedzenialub schronienia przed tym, co czaiło się w głębokimpodziemiu.Teraz nie musiało ryć i kopać skały w poszukiwaniupożywienia.Wyciągnęło pazury w kierunku bezwładnegociała Maksa.Kroki.Czyjeś kroki biegiem.Głowa stworzeniapodskoczyła, kiedy czarny sztylet rzucony ze znacznejodległości utkwił w jego szyi.Cooper pojawił się sekundępózniej.Przekroczył skulone ciało Maksa, by przykucnąćprzy stworzeniu i z zadowoleniem stwierdzić, że nie żyje.Bezceremonialnie zarzucił sobie Maksa na ramię.Wciemnościach rozległy się kolejne przenikliwe krzykiodbijające się echem o ściany i nakładające jeden nadrugi. Zabawa w chowanego skończona  szepnął Cooper.I ruszył biegiem z nadludzką prędkością, chociażMax ciążył mu na ramieniu.Zamiast wpatrywać się wciemność, skupił się na dziwnym kompasie i jegoświecącej igle.Biegł w tym tempie całe godziny, z niewiarygodną wytrwałością, dopóki coś się nie wydarzyło.Agent zakląłi zwolnił.Potrząsnął kompasem, jakby podejrzewał, że niedziała. Cooper!  szepnął Max.Agent okręcił się wokół własnej osi, podniósł rękę imruknął: Solas!Podziemia wypełniło oślepiające światło.Na ułameksekundy oczom Maksa ukazały się hordy wychudzonychnędznych stworzeń napierające na nich ze wszystkichstron.Cooper ruszył biegiem.Max zauważył, że każdy jegokrok pozostawia ślad w postaci kałuży rozżarzonychpłomyków.Zcieżka za nimi wyglądała jak płonące poleminowe, które nie tylko raziło napastników blaskiem, lecztakże parzyło ich jak ogień grecki.Za ich plecamiwybuchły wkrótce piski, wrzaski i wycia.Płonęłydziesiątki podziemnych stworzeń, podczas gdy inneprzeskakiwały przez płonące ciała lub wdrapywały się naściany podziemnych korytarzy.W świetle ognikówstworzenia przypominały blade embriony  zgrajakościstych, wygłodzonych złych duchów.Mimo znacznego obciążenia agent był szybszy ibardziej zwinny od napastników.Ci jednak zdawali sięwiedzieć, dokąd zmierza, ponieważ małe grupki odrywałysię od pościgu i kierowały z głównego korytarza innymi,mniej niebezpiecznymi drogami. Max obawiał się zasadzki.Podziemne groty i korytarze rozbrzmiewałyokrzykami i drżały od nich.Krzyki dochodziły zewsząd.Czyjaś ręka chwyciła Maksa za twarz, czyjeś pazuryszarpały za włosy.Cooper przyspieszył.Biegł corazszybciej i szybciej.Max czuł napór przybliżających sięcoraz bardziej ciał.I nagle.świeże powietrze.Ostatnim ognistym krokiem Cooper wypadł z wąskiejszczeliny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl