[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Już wie, pomyślała.Domyślił się, oczywiście, że się domyślił.Jak mogliśmysadzić inaczej? Jak mógłby niczego nie zauważyć?Już za chwilę winda znów ruszy i przewlecze ich przez tę sypiącą się,zaminowaną ruinę, gdzie sześćdziesiąt pięć pięter nafaszero-wanych pułapkamizamieni ich w.W głowie jej pojaśniało.Kości przestały wibrować.Trzewia wróciły na miejsce.- Dobra, ludziska - głos Desjardinsa brzmiał piskliwie i cicho w zalanych uszachCiarkę.- Koniec przejażdżki.Drzwi stanęły otworem.Oaza świetlistej maszynerii na rozległej, czarnej równinie.To właśnie ujrzałybynagie oczy - powtórne przyjście Mesjasza niemalże, podobną Chrystusowi postaćskąpaną w blasku technologii, zawieszoną w bezkresnej pustce.Dla Lenie Ciarkę nie było ciemno.Mroczna równina okazywała się byćzwykłym parkingiem podziemnym, pustą, szarą jaskinią o długości pół przecznicy.Równo rozmieszczone dzwigary podpierały ciężki strop.Rury i światłowodywychodziły ze ścian, wijąc się po ich powierzchniach na podobieństwo siateczkirzadkich winorośli.Kable łączyły się w luzne pęki, prowadząc do ustawionych wpodkowę stacji roboczych skąpanych w chemicznym świetle.W rolę Chrystusawcielił się ktoś, kogo Lenie Ciarkę poznała już wcześniej.Po raz pierwszy spotkałago w ciemnościach znacznie głębszych niż te, jako zakładnika Kena Lubina.WtedyAchilles Desjardins był człowiekiem przekonanym o tym, że wkrótce umrze.Wtedy o wiele łatwiej było odczytać jego intencje. Zakrzepła krew spękała wokół ust Lubina.Klatka piersiowa uniosła się.Ciarkęwyłączyła własne implanty, wyciągając wtyczki z nosa, jeszcze zanim nastąpiłodpływ.Na środku pomieszczenia, w samym sercu technologicznej podkowy, stałDesjardins.- Myślałem, że mogę im to wynagrodzić - powiedział.W jakiś dziwny, pokręcony sposób, w zasadzie miło było znów go zobaczyć.- Fakt bycia potworem - wyjaśnił, jakby ktoś go o to pytał.-Dlatego dołączyłemdo Pogromców Entropii, wiecie? Nie mogłem zmienić tego, czym byłem, alepomyślałem.no wiecie, jeśli pomogę ratować świat, może wynagrodzę to innym.-Rozciągnął usta w smutnym uśmiechu.- To głupie, nie? Spójrzcie, dokąd mnie tozaprowadziło.- Spójrz, dokąd zaprowadziło to nas wszystkich - rzekł Lubin.UśmiechDesjardinsa znikł.Nic nie przesłaniało jego oczu, alew jednej chwili stał się równie nieprzenikniony jak każdy ryfter.Proszę, pomyślała Ciarkę.Niech to będzie jakieś potworne, głupienieporozumienie.Powiedz, że wszystko zrozumieliśmy na opak.Proszę.Udowodnijnam, że się mylimy.- Wiem, dlaczego tu jesteś - powiedział, patrząc na Lubina.- A i tak wpuściłeś nas do środka - zauważył Ken.- Cóż, miałem nadzieję, że do tego momentu będę miał nieco większą przewagę,ale cóż.Przy okazji, niezła sztuczka z tymi implantami.Nie zdawałem sobie nawetsprawy, że działają bez zaplombowanej skóry głębinowej.Głupi błąd jak naAchillesa, mistrza łączenia faktów, co? - Wzruszył ramionami.- Ostatnio miałemsporo na głowie.- Wpuściłeś nas - powtórzył Lubin.Desjardins skinął głową.- Zgadza się.Ale radzę się już dalej nie zbliżać.Znajdowali się około czterechmetrów od jego fortu.Lubin stanął.Ciarkę poszła za jego przykładem.- Chcesz, żebyśmy cię zabili? - spytała.- O to chodzi?- Samobójstwo z rąk ryftera, hmm? - Parsknął pod nosem.-Niewątpliwie byłabyw tym jakaś poetyckość, jak sądzę.Ale nie.- Więc o co chodzi?Przechylił głowę.Gest ten sprawił, że przypominał teraz ośmiolatka. - To był wasz pomysł z włączeniem doboru krewniaczego moim Lenie, prawda?Ciarkę skinęła głową, przełykając gorzką prawdę: Więc to też jego sprawka.Czyli jednak jest winny.- Tak myślałem - przyznał Achilles.- To jedna z tych rzeczy, która mogłabyprzyjść do głowy tylko komuś, kto wiedział, skąd się wywodzą.Niewielu takichzostało.Na dodatek, dość łatwo jest to wprowadzić, ale już nie tak łatwo cofnąć.-Spojrzał z nadzieją na Lubina.- Ale zdaje się, że mówiłeś, że wiesz jak.?Lubin obnażył zęby w krwawym grymasie uśmiechu.- Kłamałem.- Tak.Tego też się domyśliłem.- Desjardins wzruszył ramionami.- Wygląda nato, że została nam do omówienia tylko jedna kwestia.Ciarkę pokręciła głową.- O czym ty.Stojący obok Lubin spiął mięśnie.Desjardins na ułamek sekundy zerknął w bok.Na dany sygnał powierzchnia pobliskiej ściany zamigotała i pojaśniała.Obraz, którypojawił się na inteligentnej farbie był nieco rozmazany, ale łatwo rozpoznawalny:odczyt sonaru.- To Atlantyda - powiedziała Ciarkę niepewnie.- Widzę - rzekł Lubin.- Nie w czasie rzeczywistym, rzecz jasna - wyjaśnił prawołamacz.- Szybkośćtransmisji jest chujowo mała, a jeśli dodać do tego kwestię odległości i osłony, towychodzi na to, że mogę pod-kraść taki obrazek tylko raz na jakiś czas.Ale wiecie,co mam na myśli.Lubin trwał bez ruchu.- Kłamiesz.- Jedna rada, Ken.Wiesz, że niektórych twoich ludzi strasznie kręci siedzenie wgłębinach i spacery w ciemności? Naprawdę powinieneś odradzić im zabieranie zesobą kalmarów.Nigdy nie wiadomo, gdzie mogą skończyć ich transponderybezpieczeństwa.- Nie.- Ciarkę potrząsnęła głową.- Ty? To wszystko twoja sprawka? - NieGrace.Nie Seger.Nie korpy, nie ryfterzy, nie MM, ani nawet nie dwóch żałosnychgości na łódce. Ty.Przez cały ten czas.- Nie mogę przypisać sobie wszystkich zasług - przyznał Desjardins.- Alicepomogła mi nieco zmodyfikować ($ehemota.- Dość niechętnie, jak sądzę - rzucił Lubin.Och, Achillesie.Jedna szansa na uprzątnięcie tego całego bałaganu, a tyjąspierdoliłeś.Jedna szansa na zawarcie pokoju, a ty grozisz wszystkim, którychznałam.Jeden żałosny promyk nadziei, a ty.Jak śmiesz.Jak śmiesz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl