[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz teraz, za-miast skinąć głową, uśmiechnąć się bądz unieść rękę w powitalnymgeście, łysy powiedział coś do kobiety, coś w rodzaju: tak, to on.I oby-dwoje utkwili w chłopaku złośliwe spojrzenia nieruchomych oczu.Duncan pospiesznie odwrócił głowę.Gdy ponownie zerknął w tamtąstronę, oni nadal patrzyli, toteż zmienił pozycję.Dotkliwie czuł, że jestobserwowany i osądzany, że ktoś rozmawia o nim z pogardą i niechęcią. Spójrz tylko na niego - mówił pewnie mężczyzna do kobiety.- Patrz,jaki zadowolony.Myśli sobie, że jest taki jak my.Spróbował spojrzeć nasiebie ich oczami i uznał, że bez Frasera u boku wygląda na raroga albooszusta.Znów ukradkiem łypnął w ich kierunku: tak, nie spuszczali zeńoka.Podnosili szklanki i papierosy, świdrując go pustym, złowrogimwzrokiem sępów, które upatrzyły sobie ofiarę.Przymknął oczy.Nadjego głową rozległ się ochrypły śmiech.Wydało mu się, że stał się obiek-tem powszechnych kpin, że obecni, jeden po drugim, szturchają się łok-ciami i wytykają go palcami, szerząc wieść o tym, że Duncan Pearce śmieoto przesiadywać na plaży i popijać piwo jak gdyby nigdy nic!Niech ten Fraser wreszcie przyjdzie! Ile czasu minęło, odkąd poszedłnapełnić dzbanek? Chłopak nie był pewien.Miał wrażenie, że całe wieki.Pewnie wdał się z kimś w pogawędkę.Albo flirtuje z barmanką.A jeśli z75jakichś powodów nie wróci? Jak Duncan trafi do domu? Nie był pewien,czy zapamiętał drogę.Miał pustkę w głowie, zupełnie jakby ktoś założyłmu opaskę na oczy i kazał stąpać po niepewnym gruncie.Poczuł przy-pływ paniki.Otworzył oczy i popatrzył na swoje ręce; usłyszał kiedyś odlekarza, że podobno koi to rozkołatane nerwy.Ale był zbyt wytrącony zrównowagi i własne dłonie wydały mu się obce, jakby należały do kogośinnego.Podobnie zresztą jak pozostałe członki: czuł obecność każdego zosobna i drżał, że jeśli pominie któryś z nich, przestanie on funkcjono-wać jak należy.Siedział na plaży z mocno zaciśniętymi powiekami, spo-cony i przytłoczony koniecznością oddychania i wytrwania bez ruchu.Po upływie około pięciu minut, a może dziesięciu albo dwudziestu,nadszedł Fraser.Duncan usłyszał, jak stawia na kamieniu pełny dzba-nek.Usiadł obok, trącając Duncana w udo.- Istne szaleństwo - narzekał.- Kocioł, mówię ci.Ja.co się stało?Słowa uwięzły Duncanowi w gardle.Otworzył oczy, usiłując zmusićsię do uśmiechu.Ale nawet mięśnie twarzy odmówiły posłuszeństwa.Poczuł, jak usta wykrzywiają się w mimowolnym grymasie, co musiałonadać jego twarzy okropny wyraz.- O co chodzi, Pearce? - powtórzył z naciskiem Fraser.- O nic - wykrztusił wreszcie chłopak.- O nic? Wyglądasz strasznie.Proszę.- Podał mu chusteczkę.- Wy-trzyj twarz, jesteś cały spocony.Lepiej?- Tak, trochę.- Dygoczesz jak osika! Mów, co się stało.Duncan potrząsnął głową.- To zabrzmi głupio - wybełkotał.Język kleił mu się do podniebie-nia.- Mam to w nosie.- Tamten mężczyzna.Fraser spojrzał we wskazanym kierunku.- Jaki mężczyzna? Gdzie?- Uważaj, bo zobaczy! Tam, na molo.Mężczyzna ze Streatham.Tenłysy.On i jego dziewczyna nie spuszczają ze mnie wzroku.On.on wie.- Co takiego? %7łe.że siedziałeś?Duncan ponownie potrząsnął głową.- Nie tylko.Wie, dlaczego siedziałem.Wie o mnie.i o Alecu.Nie mógł mówić dalej.Fraser spoglądał nań jeszcze przez chwilę, poczym znowu omiótł wzrokiem molo.Duncan zachodził w głowę, jaktamten zareaguje na spojrzenie jego towarzysza.Pewnie wykona jakiś76ordynarny gest, a może po prostu z uśmiechem skinie głową.Niebawem Fraser ponownie spojrzał na przyjaciela.- Nikt nie patrzy, Pearce - powiedział łagodnie.- Ależ tak - upierał się chłopak.- Jesteś pewien?- Na sto procent.Nikt na ciebie nie patrzy.Sam zobacz.Duncan zwahaniem osłonił ręką oczy i spojrzał przez palce.Rzeczywiście.Tamci zniknęli, a przy stoliku siedziała teraz inna para.Mężczyzna miał płowe włosy i wsypywał sobie do ust okruchy prażynek.Kobieta ziewała, poklepując usta pulchną, białą dłonią.Pozostali gościesprawiali wrażenie pogrążonych w rozmowie, niektórzy zaglądali dobaru, inni gapili się na wodę, ale nikt nie patrzył na Duncana.Wypuścił powietrze z płuc i rozluznił ramiona.Nie wiedział, co my-śleć.Pewnie tylko mu się zdawało.Było mu to zresztą obojętne.Razjeszcze otarł twarz.- Muszę wracać do domu - oświadczył drżącym tonem.- Za chwilę - odparł Fraser.- Napij się piwa.- Dobrze.Ale.ale ty nalejesz.Fraser podniósł dzbanek i napełnił kufle.Duncan wypił łyk, a potemnastępny.Musiał oburącz przytrzymywać kufel, aby nie rozlać.Wreszciepoczuł, jak ogarnia go spokój.Wytarł usta i popatrzył na Frasera.- Pewnie uważasz mnie za kretyna.- Nie gadaj głupot! Nie pamiętasz.?Duncan wpadł mu w słowo.- Widzisz, brak mi obycia.Nie jestem taki jak ty.Tamten pokręcił głową, poirytowany lub zniecierpliwiony.Spojrzałna Duncana i odwrócił wzrok.Zmienił pozycję i sięgnął po kufel.- %7łałuję, że nie utrzymywaliśmy ze sobą kontaktu, Pearce - wyznałwreszcie z zakłopotaniem.- %7łałuję, że częściej do ciebie nie pisałem.Za.zawiodłem cię.Teraz to widzę i bardzo mi przykro.Strasznie cięzawiodłem.Ale tamten rok w więzieniu.kiedy wyszedłem, wydawałosię.wydawało mi się, że to był tylko zły sen.- Napotkał spojrzenie Dun-cana i zamrugał powiekami. Rozumiesz mnie? To była część cudzegożycia, a nie mojego.Zupełnie jakby wyrwano mnie z rzeczywistości, apotem wrzucono do niej z powrotem, w tym samym momencie, bez żad-nej przerwy w życiorysie.Duncan kiwnął głową.- W moim wypadku było inaczej - odrzekł powoli.- Kiedy wyszedłem,zastałem wokół siebie wielkie zmiany.Nic nie było takie jak przedtem.77Spodziewałem się tego i miałem rację.Ludzie mówili: Poradzisz sobie.Ale ja wiedziałem, że są w błędzie.Siedzieli w milczeniu, jakby ta rozmowa pozbawiła ich sił.Fraser wy-jął zapałki i fajkę.Płomień rozbłysnął jasno w gęstniejącym mroku.Fra-ser opuścił rękawy i zapiął mankiety; Duncan poczuł, jak drży.Obserwowali ruch fal.W ciągu zaledwie kilku minut rzeka jak gdybyzwolniła bieg.Brzeg jakby się zwęził, fale nacierały coraz bardziej, liżącgo łapczywymi językami.Naparły do przodu, cofnęły się, a potem znowunaparły, by wnet spuścić z tonu.Fraser rzucił kamieniem.- Jak to mówi Arnold? Wieczna nuta melancholii..Dobrze mó-wię? Coś tam, coś tam i nagie kamienie świata..- Rozbawiony prze-sunął ręką po twarzy.- Jezu, Pearce, jeśli już cytuję poezję, to po nas!Idziemy.- Dzwignął się z ziemi.- Zostaw piwo.Odprowadzę cię do do-mu.Pod sam próg.Przedstawisz mnie wujowi.Horacemu, dobrze pa-miętam?Duncan wyobraził sobie, jak pan Mundy kuśtyka przez salon w stro-nę drzwi.Ale zabrakło mu sił na strach lub zakłopotanie.Wstał i ruszyłza Fraserem ku schodom.Podążyli razem na północ, w kierunku WhiteCity, przez miarowo zasnuwane zmierzchem ulice.3Nie wiesz, że wojna się skończyła? - rzucił piekarz pod adresem Kay.Powiedział tak z powodu jej spodni i włosów; silił się na dowcip, alesłyszała to już tyle razy, że wcale nie było jej do śmiechu.Słysząc jej ak-cent, natychmiast zmienił ton.- Proszę, łaskawa pani - odezwał się, wręczając jej torbę.Kiedy sięodwróciła, musiał jednak zrobić jakąś minę, gdyż pozostali klienci wy-buchnęli śmiechem.Do tego też przywykła.Wsunęła torbę pod pachę i schowała ręce dokieszeni.Najlepiej było zrobić wzgardliwą minę, unieść podbródek ioddalić się rozkołysanym krokiem.Ale czasem brakowało jej na to ener-gii.Tak się złożyło, że akurat dziś humor jej dopisywał.Rankiem wpadłana pomysł, aby odwiedzić przyjaciółkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pokrewne
- Strona pocz±tkowa
- Hamilton Peter Œwit nocy 03 Nagi Bóg 03 Wiara
- Neill Chloe Œwiat Chicagowskich Wampirów 02 Kšsanie Pištkowej Nocy
- Lara Adrian Rasa Œrodka Nocy 02 Szkarłat północy
- Huntington Geoffrey Kruczy Dwor 01 Czarodzieje Skrzydła Nocy
- Day Sylvia Strażnicy snów 01 Rozkosze Nocy
- Sandra Brown W objęciach nocy 02 Następny œwit
- Keri Arthur Zew nocy 02 Całujšc grzech (2)
- Keri Arthur Zew Nocy II Całujšc Grzech (2)
- Keri Arthur Zew Nocy II Całujšc Grzech
- [5 2]Eriskon Steven Przypływy Nocy Siódme zamknięcie
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- amerraind.pev.pl