[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Klatka była częściowo rozwalona, ale  o ile mogłem poznać w ciemności papugi w niej siedziały.Naprawiłem dziurę w szczeblach, klatkę dlabezpieczeństwa przesunąłem bliżej do wejścia jaskini, nadto obłożyłem jąkamieniami.Do rana nic nie zakłóciło spokoju.Rano patrzę, a tu nie ma czterech papug.Wszędzie dokoła leżało pełnopiór.Jaki drapieżnik, wielki czy mały, dokonał w nocy włamania, nie mogłemwyczytać z niewyraznych śladów.Odwiedziny nocnego rabusia i wyrządzone mi straty nie ostudziły megozapału do hodowli papug.Błąd popełniłem ja budując zbyt słabą klatkę.Ale doczego miałem deski z rozbitej szalupy?Zciągnięcie wszystkiego, co pozostało na piasku nad morzem z resztekłodzi, zabrało kilka godzin.Deski były nierównych rozmiarów i przeważnienadłamane, więc musiałem je należycie dobrać i przyciąć, zanim przystąpiłem dowłaściwej budowy.Do wiązania służyły liany, jak również długie, cienkie agiętkie pręty pospolitego w mej okolicy krzaka, najeżonego ostrymi kolcami.Między deskami pozostawiłem szpary na dwa palce szerokie.Około południaklatka byłą gotowa.Długa i szeroka na osiem stóp, wysoka na cztery stopy, mogłapomieścić chyba sto papug.Ale przede wszystkim była mocna i odporna.Wpakowałem do niej pozostałe sześć ptaków i podążyłem do papuziegogaju.Tym razem zestrzeliłem trzy dorosłe sztuki, a dziewięć młodych złapałemżywcem.Zmarudziłem wiele czasu i gdy wieczorem wracałem do jaskini, było jużciemno.Pod koniec drogi obawiałem się, by nie przydybał mnie jaki drapieżnik,ale doszedłem do jaskini cało i bez przygód.Panowało tego dnia, zwłaszcza w godzinach południowych, straszliwegorąco, do którego ja, człowiek Północy, nie byłem przyzwyczajony.Pośpiech, zjakim wszystko tego dnia robiłem, znowu poderwał mi zdrowie.W nocy niemogłem zasnąć, trapiony dreszczami i okropnym bólem głowy.Kilka razy papugi wszczynały paniczny wrzask.Wstawałem i pohukującrzucałem z jaskini w ich stronę kamienie.Wyjść dalej w ciemność nie odważyłemsię; kojec stał o kilka kroków od pieczary.Rano przekonałem się, że w nocykrążyły dokoła jakieś mniejsze zwierzęta, ale klatki nie zdołały naruszyć.Byłemdumny z mej roboty.Niestety, byłem również chory i osłabiony.Cały dzień musiałem przeleżećw mym schronisku, zdobywszy nowe bolesne doświadczenie: w skwarnymklimacie, szczególnie gdy świeciło słońce, nie wolno było biegać ani w ogólewytężać się, a tym mniej ciężko pracować.Wszystko  czynić powoluteńku. Na trzeci dzień, czując się lepiej, poczłapałem  miarowym, spokojnymkrokiem  do papuziego gaju.Było parno.Kropił drobny deszcz, więc ptakisiedziały pod liśćmi osowiałe i łatwe do podejścia.Wynik: dwa zabite i dwanaścieżywych.Odtąd codziennie odbywałem tu regularne wędrówki i zawsze cośprzynosiłem.Ale wkrótce papugi zmądrzały.Stare uświadomiły sobieniebezpieczeństwo i trzymały się z daleka.Młode podrosły szybciej, niż sięspodziewałem, i te, które jeszcze nie padły ofiarą moją czy innych łowców, byłyna odlocie.Na piąty czy szósty dzień upolowałem tylko dwie sztuki.Nie wartobyło przychodzić.Ale powstała jeszcze inna, ważniejsza sprawa, dla której należałozaprzestać połowu żywych papug.Sprawa wyżywienia.Ptaki pożerałynieprawdopodobne ilości czerwonych owoców.Po żer chodziłem dwa razydziennie do kniei, toteż naturalne zapasy w moim sąsiedztwieszybko się wyczerpywały.Dawałem zielonym jeńcom także  jabłuszka"kaktusowe, jednak wszystkie te zabiegi były niedostateczne i na krótką metę.Wypadało odkryć nowe zródło żywności.Postanowiłem wyruszyć w dalsząwyprawę, w głąb wyspy.Godzi się tu wspomnieć o niektórych wydarzeniach z tych kilku ostatnichdni.Przede wszystkim udoskonaliłem broń.Sporządziłem sobie mocniejszy łuk, acięciwę przypiąłem ze sznura okrętowego, znalezionego w skrzyni marynarskiej.Do strzał używałem nadal trzciny, lecz do ich czubka przyczepiałem groty ztwardego drzewa.W strzelaniu nabierałem wprawy.Z tego samego twardegodrzewa wykonałem tęgą dzidę, z ostro wystruganym końcem.Na polanie jaszczurczej wpadło w nastawione wnyki kilka jaszczurek,dochodzących do dwóch łokci długości.Uwiązałem je żywe pod osłonąnajbliższego drzewa, rad, że mnożą się trwałe zapasy żywności.O świcie pewnego pogodnego dnia udałem się w drogę w głąb wyspyzabierając ze sobą nie tylko całą moją broń, ale i pojemny, choć niekształtnykoszyk upleciony z lian.Jako prowiant miałem jedną jaszczurkę i czerwoneowoce.Kroczyłem wzdłuż strumienia płynącego niedaleko jaskini i nieopuszczając jego brzegu wdzierałem się w głąb wyspy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • igraszki.htw.pl